Pierwsza Wyprawa Śladami Benedykta Polaka

I Wyprawa Śladami Benedykta Polaka

Na szlaku

Dzień i noc przed wyjazdem spędziliśmy we franciszkańskim klasztorze. Wyruszyliśmy 4 czerwca 2004 roku z Wrocławia, gdzie Benedykt Polak dołączył do papieskiego poselstwa. Na dzisiejszym placu bp. Nankiera - w połowie XIII w. znajdował się dom zakonny, w którym mógł mieszkać Benedykt Polak. Pożegnaliśmy się tam z rodzinami, przyjaciółmi i w towarzystwie kilku rycerzy w strojach z epoki i oficjeli przyjęliśmy błogosławieństwa na drogę od prowincjała franciszkanów i mnicha lamajskiego. Jako pierwsi po 760 latach mieliśmy znów przebyć szlak, który przetarli dla Europy uczestnicy tamtej słabo znanej i ciągle niedocenianej wyprawy.

Intensywność przeżyć, wypierała z głowy nieistotne. Opowieści Benedykta i Giovanniego prowadziły nas ich szlakiem z Wrocławia przez Ukrainę i rosyjską Kałmucję, przez Nizinę Kaspijską, wielki, bezludny obszar stepu między morzem Kaspijskim a jeziorem Aralskim, wzdłuż Syrdarii, podnóżem gór Tien Shan, przez dziki Ałtaj (wzdłuż granicy chińsko mongolskiej), po zjawiskowo pięknej Gobi, brzegami i dnami wielu rzek i jezior, wybrzeżami dwóch mórz. Całe trzy miesiące dziczeliśmy w terenie. Jedyną "hotelową" noc, zresztą dość burzliwą spędziliśmy na szóstym piętrze "Domu Artystów Cyrkowych" w Kijowie. Po dwóch miesiącach jazda samochodem wychodziła nam już bokiem. Więc na stepie, tam gdzie teren był równy po horyzont, Paweł Kuśmierski ustawiał obroty na stałe i samochód, (co się zowie) powoli jechał sam. My w tym czasie wychodziliśmy przez okna na bagażnik dachowy (nasz taras), na papierosa albo pogadać, raz nawet graliśmy tam w szachy. Tą samą metodę stosowaliśmy, kiedy chcieliśmy się trochę rozruszać - wysiadaliśmy i biegliśmy obok jadącego samochodu. Piekielne upały na wydającym się nie mieć końca Kazachskim stepie, (najwyższa zanotowana temperatura to 52°C w cieniu) powodowały przegrzewanie się silników i doprowadzały nas do rozpaczliwego stanu kompletnej degrengolady i zwątpienia. Z drugiej strony w górach, w Ałtaju i w Hangaju, powyżej 3 tys. m n.p.m. padywał śnieg, zamarzała woda i pranie sztywniało na blachę. Przez te trzy miesiące przeżyliśmy wiele przygód. Zdobywaliśmy górskie szczyty (najwyższy - Otchon Tenger 4021 m n.p.m.), jeździliśmy konno, przy ogniskach podziwialiśmy wschody słońca i księżyca. Wędrowaliśmy granią Ałtaju Gobijskiego, odnajdowaliśmy ryty skalne, skamieniałości, obserwowaliśmy dzikie zwierzęta, i poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi. Szlakiem Benedykta Polaka przemierzaliśmy ogromne zupełnie odludne tereny. W samym środku Wielkiego Stepu, gór czy pustyni, nieraz na odcinkach długości 400 – 700 kilometrów (dwa do czterech dni jazdy) mogliśmy liczyć wyłącznie na siebie, bez możliwości skontaktowania się ze światem. Przed wyjazdem próbowałem wyobrazić sobie i przygotować się na różne możliwe sytuacje, również te, o których myśli się - eee, przecież nam to się nie przydarzy. Obmyślając możliwe rozwiązania, zdawałem sobie sprawę, że tak naprawdę będziemy mogli tylko czekać na to, co nas spotka, i że przede wszystkim potrzebne nam będzie szczęście - no i kilka razy mieliśmy naprawdę dużo szczęścia (wypadek samochodowy w rosyjskiej Kałmucji, czy utopienie jednego z samochodów w Małym Jeniseju na północy Mongolii).


Zabrałem ze sobą średniowieczne relacje Benedykta Polaka i Giovanniego Carpine, czytałem je i zadziwiony odnajdywałem wiele podobieństw. Krajobrazy, a przede wszystkim mongolskie zwyczaje, a nawet sprzęty opisywane 760 lat temu jakby w ogóle się nie zmieniły mimo upływu tak wielkiej masy czasu. Miałem też ten habit, który jako strój podróżny doskonale sprawdził się w różnych warunkach, i w którym czasem wcielałem się w postać Benedykta, w sceneriach opisywanych w średniowiecznych relacjach. Każdego dnia rano w dzienniku wpisywałem datę, a obok sumę przejechanych kilometrów. W czasie jazdy - w podskakującym samochodzie, wieczorami, nie czekając na specjalną okazję zapełniałem, nieraz trudno odczytywalnymi kulfonami, coraz bardziej zakurzone kartki grubego kajetu. Opisywałem miejsca i spotkania, zapisywałem myśli, a nawet krótkie modlitwy. Nie jestem jedynym autorem tego dziennika - zielnika. Można w nim znaleźć zapiski wielu spotkanych po drodze ludzi w kilku językach i mapę wyrysowaną przez pewnego lamę.
Ostatni wpis rozpoczynał nagłówek - 29 sierpnia, 23472 km. Tego dnia wróciłem do domu. Zakończył się pierwszy etap podróży, jeden z wielu tworzących ten Tour de Benedykt.


Trasa Pierwszej Wyprawy śladami Benedykta Polaka. Czas trwania podróży - 3 miesiące.
Dystans 23472 km